Hindenburg, którego nazwisko bardziej kojarzy się z katastrofą sterowca niż z niemieckim marszałkiem, był jednym z patronów placu, przy którym stoi kamienica nr 9. To do niej dopasowywano otoczenie nowego rekreacyjnego miejsca w mieście, które od XVIII wieku było w rękach pruskich. I to na cześć pruskiego władcy Wilhelma I w Breslau zaplanowano reprezentacyjną dzielnicę z placem.
Wrocław zmieniał swoją nazwę 50 razy. Przez 400 lat był pod polskim panowaniem, prawie pół tysiąclecia pod czeskim i dwa wieki pod niemieckim. Wcześniejsze ślady słowiańskie zostały za sprawą pruskiej propagandy wymazane z historii, od momentu kiedy w 1742 roku cesarz Fryderyk II siłą przejął miasto. Był to pierwszy krok okrążania Polski przez Prusy w ramach geopolitycznej teorii zaokrąglania, łączenia poszczególnych terytoriów państwa pruskiego. Pruski władca dopełnił dzieła, doprowadzając z Austrią i Rosją do I rozbioru Rzeczypospolitej. Wówczas to o jej mieszkańcach pisał do francuskiego intelektualisty Jeana le Rond d’Alemberta: „Biednych tych Irokezów będę się starał oswoić z cywilizacją europejską”. Oswajał nie tylko Polaków, lecz także licznie zamieszkujących dawną Rzeczpospolitą Żydów. Uważał, wzorem swoich poprzedników, że są zbyt liczni. „Potrzebujemy, żeby ten naród robił jakiś handel w Polsce, ale musimy nie dopuścić do wzrostu ich liczby” – odnotował w testamencie politycznym.
Okres, który nastąpił po wkroczeniu armii pruskiej na teren Śląska, był przełomowy dla nowożytnej historii tego regionu. Polityka władców Prus nie pozostawiała złudzeń. Stawiała na rozwój wojska i wzmocnienie gospodarki w celu stworzenia europejskiego mocarstwa. Zagarnięcie Śląska pozwoliło na realizację tych zamierzeń. Dzięki wpływom z podatków płaconych w nowej prowincji wzmocniono gospodarkę Prus. Milion nowych mieszkańców państwa pozwoliło na powiększenie armii. Ta z kolei wymagała budowy systemu obronnego, koszar, magazynów wojskowych, arsenałów, wozowni, kazamat mieszkalnych, odwachów. Tak to Wrocław stał się twierdzą Prusaków i był nią przez ponad półwiecze. Dopiero po przejściu napoleońskiej nawałnicy i zmianie układu sił geopolitycznych miasto wkroczyło około 1860 roku w okres boomu gospodarczego i budowlanego. Mniej więcej w tym czasie Otto von Bismarck stanął na czele rządu, a na tronie pruskim zasiadł Wilhelm I Hohenzollern. To na jego cześć we Wrocławiu powstała nowa dzielnica wraz z placem dziś upamiętniającym powstańców śląskich.
Inspiracja czy intuicja?
Patrząc na dwa projekty placu, nomen omen cesarza Wilhelma, ciężko na pierwszy rzut oka uznać, kto na kim się wzorował. Największy i najokazalszy plac wzniesiony w hołdzie cesarzowi Prus w Szczecinie wygląda niemal identycznie jak ten we Wrocławiu, zaprojektowany przez architektów i urbanistów, specjalistów od regulacji rzek i budowy mostów Ferdinanda Alexandra Kaumanna i Augusta Hoffmanna w 1880 roku. Projekt placu dla pierwszego z architektów, można by rzec, był wypadkiem przy pracy, bo Kaumann zasłynął głównie z budowy mostów, a tych postawił we Wrocławiu i w okolicach aż 10. Autorem szczecińskiego konceptu był James Hobrecht, który… budował sieci wodociągowo-kanalizacyjne.
Powstanie obu placów datuje się na 1885 rok. W Szczecinie głównym założeniem planu był rozwój miasta w kierunku północno-zachodnim, poprzez połączenie komunikacyjne terenu ówczesnego śródmieścia Szczecina z budującą się ekskluzywną dzielnicą Westend. Z kolei we Wrocławiu plac w formie ronda jest zlokalizowany w południowej części miasta, na osi arterii prowadzącej z centrum Wrocławia na południe i południowy zachód. Ma około 220 m średnicy i składa się z trójpasmowej okrężnej jezdni i zielonego, zadrzewionego placu pośrodku. Do placu gwiaździście z sześciu kierunków docierają ulice, których pierwotnie miało być osiem. Tyle właśnie, ile jest w Szczecinie. Przypadek? Odpowiedź na to pytanie kieruje nas do Paryża.
Paryskie tropy
Choć po II wojnie światowej francuskie inspiracje były lepiej widziane niż niemieckie wpływy w architekturze, to żaden ślad, mimo lansowanych teorii, nie wskazuje na to, żeby autor paryskiego placu Gwiazdy, Georges Haussmann, maczał palce w projekcie placu w Szczecinie czy we Wrocławiu. Nie da się jednak ukryć, że jego koncepcja wywarła silny wpływ na architektów tamtych czasów. W Polsce jest osiem tego typu placów, z czego trzy w samej Warszawie, z najbardziej znanym placem Zbawiciela. Słynna tęcza miała korespondować z ideą Łuku Triumfalnego stojącego w sercu dzisiejszego paryskiego placu de Gaulle’a. Wrocławski projekt placu Cesarza Wilhelma zakładał w centrum mały park otoczony jezdniami, torami tramwajowymi i ciągami reprezentacyjnych kamienic.
Przełamaniem patosu w tym monstrualnym projekcie miał być angielski styl pielęgnowania zieleni. Spacerniaki między klombami biegnącymi przez środek placu i boczne alejki wysypano białym żwirem, który służba porządkowa wygładzała nocą.
Wokół placu wyrosły rezydencje przemysłowców, kamienice adwokatów, urzędników królewskich i lekarzy. Apartamenty w nich miały po kilka pokoi, średnią wielkość rzędu 300 mkw. Z czasem powstały tu też gmachy publiczne, m.in. Wyższego Urzędu Górniczego czy Dyrekcji Okręgu Pocztowego. Budynki w pierwotnym zamierzeniu miały pasować do pierwszej kamienicy – nr 9.
Wzorcowa kamienica
Dokładna data powstania kamienicy nie jest znana, ale wzniesiono ją z pewnością, zanim dwóch wrocławskich inżynierów zaprojektowało plac Cesarza Wilhelma, czyli przed 1880 rokiem. Właściciel budynku był zamożnym przedstawicielem niemieckiej klasy średniej. Chciał, aby dom służył nie tylko jego rodzinie, lecz także wnukom.
Gmach na zewnątrz w stylu modnej wiedeńskiej secesji, we wnętrzu, dla kontrastu, był urządzony w stylu biedermeierowskim, w którym niemieckie mieszczaństwo lubowało się ponad pół wieku dłużej niż reszta Europy. Solidne stoły na szerokich cokołach, ciemne drewno (mahoń lub orzech) albo na odwrót: ciepłe barwy brzozowej czeczoty, jesionu, wiązu, topoli, czereśni. Intarsjowano je rzadkimi gatunkami drewna i masą perłową, tworząc delikatne motywy roślinne na blatach i szufladach komód, drzwiach szaf, blatach biurek i mniejszych stolików. Wezgłowia łóżek były wysokie i ciężkie. Niezwykle wygodne duże kanapy o falującym zarysie obijano aksamitem lub haftowanymi ręcznie żakardami. Biedermeierowskie łoża na wygiętych nogach wydawały się nie do ruszenia. Miały ciężkie wyszywane kapy z frędzlami, zgodnie z szykiem mającymi wisieć tuż nad podłogą.
Zanim plac rozbrzmiał gwarem przechodniów i hukiem parad, było tu „jak u Pana Boga za piecem”. Najbliższy budynek znajdował się w odległości 100 m. Przed dopiero co wzniesioną kamienicą rozciągały się jak okiem sięgnąć niezagospodarowane miejskie grunty. Od bramy do klatki schodowej prowadziła krótka alejka bielejąca pośród klombów. Na tyły kamienicy wiodła dróżka parkowa otoczona żelazną barierką. Projekt prostokątnego ogrodzenia nigdy nie został zrealizowany, podobnie jak starannie opracowana ogrodowa altana, mająca stać w głębi działki, po lewej stronie budynku. To, że budynek powstał w tym miejscu jako pierwszy, było dla projektantów placu na tyle istotne, że kamienica stała się wzorcowa, a sąsiednie budynki musiały się wkomponować w otoczenie.
W 1913 roku wszystkie zaplanowane wokół placu budynki już stanęły. To przełomowy rok dla Wrocławia, bo również wtedy została ukończona Hala Stulecia, w której zorganizowano z tej okazji Wystawę Stulecia. Była to de facto manifestacja pruskiej potęgi w 100. rocznicę rozgromienia wojsk Napoleona. Nie bez przyczyny odbyła się we Wrocławiu, który na mocy cesarskiego rozkazu z 14 czerwca 1910 roku stał się twierdzą. Jak pokazała historia, wystawa była zaplanowanym propagandowym preludium do wielkiej wojny, która rok później ogarnęła całą Europę.
Album
"Zabytkowe kamienice"